Zdjęcia w większym formacie zobaczysz TUTAJ
Tutaj można posłuchać opowieści Grzegorza Skwarka o Ziemii Świętej
Góra Oliwna – powołanie
„W owym dniu dotknie stopami Góry Oliwnej, która jest naprzeciw Jerozolimy od strony wschodniej, a Góra Oliwna rozstąpi się w połowie od wschodu ku zachodowi i powstanie wielka dolina. Połowa góry przesunie się na północ, a połowa na południe”.
Trzeba powiedzieć, że Góra Oliwna robi niesamowite wrażenie. Po pierwsze zdecydowanie góruje nad miastem. Tak bardzo, że wiedząc, iż według sztuki i z zasady osiedle budowano tu na wzgórzach, zmusza do zadania pytania, czemu to nie na niej Abraham nie zbudował ołtarza dla swego syna. A ich potomkowie nie otoczyli jej murem by spoglądać z góry na wzgórze Moria. Drugie zdumienie przynosi naoczne stwierdzenie, że nie była tylko miejscem gdzie porastał oliwny gaj do którego mieszczuchy wybierali się na świąteczne spacery lub by zrywać oliwki i tłoczyć oliwę. To na niej w odległości stu parędziesięciu kroków od siebie znajdujemy grotę Getsemani, Ogrójec, miejsce Wniebowstąpienia, grób Maryi, miejsce wygłoszenia modlitwy Ojcze nasz, tu Jezus ronił łzy nad losem Miasta Pokoju, jej zbocza pokrywają cmentarze trzech największych religii. I do dziś trwa dyskusja czy to na niej nie znajduje się miejsce, które było świadkiem odrzucenia w niedzielny poranek zatoczonego kamienia.
Góra Oliwna. Nie wzgórze, ale góra, z której szczytu rozpościera się najpiękniejsza panorama Jerozolimy. Od niej pielgrzym rozpoczyna wymazywanie swych wyobrażeń o Ziemi Świętej wytworzonych przez obrazki do malowania na lekcjach religii, utrwalone przez hollywoodzkie produkcje. W panoramie miasta nie dominuje chrześcijańska bazylika, nawet nie meczet postawiony na miejscu do którego najdalej dotarł Mahomet, lecz złota kopuła Meczetu na skale, która upamiętnia miejsce wniebowstąpienia proroka, gdzie do 73 r n.e. stała świątynia Boga trzech religii, których nie godzą wspólni patriarchowie na czele z Abrahamem, którego rękę przed złożeniem ofiary ze swego pierworodnego powstrzymał Bóg.
Kiedy pielgrzym żegna się z jej szczytu z ziemią Świętą, która będzie śnić mu się odtąd po nocach, patrząc na zamurowaną Złota Bramę przez którą Mesjasz na końcu czasu ponownie wejdzie do Miasta by sądzić zmartwychpowstałych, którym uda się przejść na potokiem Cedron przez papierowy most, wtedy ów pielgrzym już wie, że to co uważał w pierwszym dniu swej pielgrzymki za chaos, powód do zdumienia, ma inaczej na imię. Bo tylko na pozór wszystko co widział w pierwszym dniu było bez sensu, bez celu. Stąpając po wapiennym zboczu z Dobrą Nowiną w ręku, czyta się tą ziemię jak piątą część Ewangelii. Część ustawicznie uzupełnianą każdym nawróceniem, zrozumieniem przeznaczenia, odkrywanego sensu w bezsensie, porządku w chaosie. Nie ma lepszego miejsca by odkryć, że to co słabe, brzydkie w oczach ludzkiego świata, Bóg czyni przydatnymi, nadaje im status najwyższej cnoty. Bóg nie działa przez tych którzy wydają się ku temu idealni, gotowi, oddani. Oni doznają zwykle goryczy zwątpienia lub pobłądzenia dopiero wtedy stają się narzędziami, nasionami gorczycy, gdy w sposób tylko Bogu znany Jemu zaufają bez reszty. Tu człowiek zaczyna rozumieć słowo, a potem odkrywa swoje POWOŁANIE do życia według Pasji.
Ogrójec Bazylika Agonii – Kościół Narodów
Dziś wielu trudno w to uwierzyć, ale prawie sto lat temu dwanaście państw członków odpowiednika dzisiejszej ONZ – Ligii Narodów, której głównym zadaniem było strzec pokoju wypracowanego na kongresie wersalskim, ufundowało na terenie Ziemi Świętej kilka chrześcijańskich świątyń. Obowiązująca poprawność polityczna sprawia, że takie dzieło wydaje się dziś czymś niemożliwym do pomyślenia. Dzisiejsze organizacje międzynarodowe za wszelką cenę unikają odniesień do religii uznając je za sferę prywatności obywateli. To dziwne, bo przecież religia jest czymś podobnie naturalnym w życiu człowieka, jak potrzeba kultury. I tej wysokiej i tej masowej. W obu przypadkach zdarza się, że bywają one zarzewiem zażartych kłótni i różnienia między sobą ludzi. Czemu zatem gustów muzycznych, czy sportowych fascynacji nie spycha się do zacisza domów, a jak najbardziej promuje? Sto lat temu po szoku jaki wywołała I ze światowych wojen, w czasie której ginęli ludzie z wezwaniem do Boga proszonego na wiele sposobów o miłosierdzie, poprawność polityczna nie obejmowała jeszcze definiowania religii jako czegoś drażliwego, a wręcz przeciwnie, uważano ją za cos czyni świat lepszym. Coś co może przywrócić na świecie ład, zaufanie, przynieść pokój. Co zmieniło się przez te sto lat? Czy II wojna światowa wzniecili prawosławni lub rzymscy katolicy przeciw sobie? Czy wyznawcy judaizmu nie byli tymi, którymi odwołująca się do pogaństwa rasa ubermenschem chciała wymazać z historii? Czy przez 60 lat po tej najdzikszej ze wojen, miała miejsce jakaś krucjata? Czy chrześcijanie odpalili stosy, ukrzyżowali ateistów? Owszem zdarzały się konflikty, w których wyznanie czy wiara były jednym elementów konfliktów, ale czy zakazano nacjonalizmów. Uznano komunizm za zbrodniczy system? Starto w proch tyranie? Zapobieżono wyrżnięciu maczetami milionów ludzi tylko dlatego, że pochodzili z innego plemienia> skutecznie zwalczono rasizm, przestępstwa na tle seksualnym? Odesłano do lamusa żądzę władzy, rozwiązano problem środków zmieniających świadomość, nienawiść do inaczej myślących? Oczywiście, że nie, ale to sądząc po faktach religijność człowieka została uznana za coś zagraża porządkowi rzeczy, światowemu pokojowi.
Sto lat temu Liga narodów inaczej rozumiejąc rolę religii i chrześcijaństwa w historii i teraźniejszości wzniosła tuż nad potokiem Cedron naprzeciw zamurowanej kilkaset lat wcześniej Złotej bramy, symbolu ludzkiego działania które ma zmusić Boga do działania według ziemskiej logiki, w miejscu które tradycja wskazuje jako to skropiono krwawym potem Mesjasza, proroka, Syna Bożego, lub cieśli z Nazaretu, kościół Narodów. Świątynie o 12 kopułach pod którymi skrywa się otoczona żelaznym płotem skała. Na niej miał Jezus z Nazaretu prosić Boga by oddalił kielich, na niej Syn Boży zaakceptował plan swego Ojca. Plan który następnego dnia zaprowadził go na inną skałę po drugiej stronie miasta. Skały Ogrójca strzegą w rogach ogrodzenia stalowe mdlejące gołębie, a oliwne drzewa w ogrodzie wyrastają z korzeni tych pod którymi zasypiali zmęczeni uczniowie. Uczniowie zawodzili swego Mistrza, bo nie potrafili docenić wagi wydarzeń rozgrywających się tuż obok. Wydarzeń wykraczających poza granice ludzkiej percepcji świata. Sto lat temu po doświadczeniu globalnej wojny ludzie wydawali się pojąć, że nie potrafią czynić sobie ziemi poddaną bez odniesienia do tego, którą ja im powierzył. Po stu latach spychając Boga do ciemnych zamkniętych pokoików wypisują po ścianach: To ludzie ludziom gotują ten los.
Złota Brama
Z wielu bram, przez które można wejść na teren Jerozolimy, ta najważniejsza, ta która ma pamiętać radosny wjazd rabbiego i jego uczniów, nie została zniszczona, ale … zamurowana. Dostrzec ją można każdej panoramie miasta fotografowanej od strony Góry Oliwnej. Z dala wygląda jak niespodziewany ozdobnik obronnych murów miasta. Wypada niemal naprzeciw Świątyni Narodów, a więc modlący się w Ogrojcu Jezus miał ją niemalże przed oczami. Wiedział, że ma przejść przez nią jeszcze dwa razy. Za kilkadziesiąt minut i gdy wypełni się czas i pojawi się ponowieni na ziemi, by przygotować miejsce Ojcu Sądu Ostatecznego, a następnie zasiąść po Jego prawicy na tym wzgórzu, gdzie anioł wstrzymał rękę Abrahama przed złożeniem Izaaka w ofierze. Do tej bramy ma sięgać przerzucony nad płynącym pomiędzy miastem a Górą Oliwną potok Cedron papierowy most. Tym mostem przejdą jedynie najsprawiedliwsi o lekkich duszach, by udać się na miejsce sądu.
Tyle prorocy. Ludzie, którzy chcą decydować o swym dziś i jutro postanowili wziąć sprawy w swoje ręce. Bramę zamurowano. Skoro Mesjasz ma przez nią przechodzić, to niech zdarzy się to w czasie, o którym zadecydują, najwyraźniej mądrzejsi od Boga, Pana wszechrzeczy i czasu. Kim oni są, czy będą? Co zadecyduje, że świat będzie już dostatecznie gotowy? Nie wiadomo. Być może trzeba jeszcze jakiegoś proroctwa, które zdefiniuje ten moment. A właściwie dwa takie momenty, bo przecież jeszcze dla wyznawców judaizmu mesjasz nie pojawił się pierwszy raz i nie odkupił grzechu pierwszych rodziców. Pewnie nie zrobi tego chrześcijanin, choć to wyznawcy Jezusa z Nazaretu, znają Mesjasza, ale zasadniczo nie mają dość władzy nad miastem, by móc rozbijać jego mury. Władzę mają zaś zarządzający wzgórzem świątynnym (uważanym za górę Moria) muzułmanie. Dla nich to miejsce więcej niż szczególne. Poza zdarzeniem z patriarchą Abrahamem i jego synem Izaakiem, na wzgórzu doszło do wniebowstąpienia Proroka Mahometa i jego konia, czyniąc wzgórze poza Mekką i Medyną trzecim najświętszym miejscem islamu. Czy można zatem dopuścić do jego skalania? Gdyby jednak jakimś cudem Żydzi zrobili dziurę w murze i gdyby prześliznął się przez nią Mesjasz - z definicji pobożny Żyd – to znalazłby się na … małym cmentarzu muzułmańskim, co uczyniłoby nieczystym i niezdolnym by przygotować miejsca na świątynnym wzgórzu.
Los świata, całej ludzkości zamknięty został w starej, zabarykadowanej kamiennej bramie. Ten który tę barykadę zburzy, w konsekwencji zaprosi Chrystusa do powtórnego przyjścia. Spełnia się wszystkie biblijne przepowiednie o wojnie, prześladowaniach, głodzie, chorobach, konfliktach w narodach i rodzinach. Znany nam świat nie przetrwa konfliktu pomiędzy dziećmi tego samego Boga.
Pałac Kajfasza
Od 33 roku naszej ery Jerozolima była niszczona i odbudowywana kilkanaście, stąd tylko mozolna praca archeologów pozwala odnaleźć ledwie groty i kamienie, które były świadkami działalności Jezusa z Nazaretu. O ile o tłoczni oliwy zwanej grotą Getsemani, można mówić jako o wysoce prawdopodobnym miejscu schronienia Jezusa i uczniów w czasie przygotowań do święta Paschy, o tyle schody wiodące z pałacu arcykapłana Kajfasza w stronę Góry Oliwnej, do pałacu jego teścia i poprzednika w funkcji Annasza, są na sto procent tymi, po których stąpał Jezus. W miejscy gdzie Wysoka Rada – Sanhedryn – dokonał sądu nad Jezusem stoi dziś Kościół św. Piotra in Galicantu na pamiątkę innego wydarzenia – trzykrotnego zaparcia się Piotra. To jedyna świątynia chrześcijańska, której nie wieńczy krzyż, a kogut. Jest zbudowana nad cysterną, do zbierania i przechowywania wody, a która z biegiem czasu została zamieniona w podręczne więzienie. Tu bardzo prawdopodobnym wydaje się fakt przetrzymywania Chrystusa po decyzji Sanhedrynu o wydaniu Go w ręce Rzymian.
Przez wieki decyzja Wysokiej Rady – najwyższego sądu żydowskiego – była oceniana dość powierzchownie, jako akt tchórzostwa. Słynne uzasadnienie lepiej żeby zginął jeden, niżby cały naród, było przedmiotem nie dwuznacznych dywagacji, unikających zrozumienia realiów Izraela pod okupacją rzymską, która oznaczała ograniczenie suwerenności. Judea, jak nazywano tę prowincję, nie słynęła z pokory. Owszem część elit powoli przejmowała rzymski styl życia, pozostając w dużej mierze wierna tradycyjnej religii. Niemniej większość mieszkańców prowincji była negatywnie nastawiona do łupiących ją okupantów. Bunty i powstania wybuchały równie często z przyczyn ekonomicznych i politycznych co z religijnych. Stąd Rzym był zmuszony prowadzenia skomplikowanej gry z wykorzystaniem przysłowiowych kija i marchewki. Ani sanhedryn, ani marionetkowy król, nie mieli prawa do skazywania i wykonywania wyroków śmierci, nawet z przyczyn religijnych. Tymczasem Jezus z Nazaretu był sądzony pod zarzutami bluźnierstwa, które tak de facto były tylko pretekstem do usunięcia zagrażającego, zdaniem zdominowanego przez saduceuszy sanhedrynu, kruchemu pokojowi przywódcy ruchu, wymykającemu się elitom spod kontroli. Jezus działał wśród gnębionej nie tylko przez Rzymian biedocie, w której dużymi wpływami cieszyli się zwolennicy totalnej wojny zeloci. Przez wieki nawet historiografia chrześcijańska próbowała przypasać Jezusowi jakieś ówczesne poglądy polityczne lub przynajmniej wpisać go jakiegoś ruchu religijnego. W rzeczywistości Rabbi z Nazaretu dystansował się od saduceuszy, faryzeuszy, zelotów, esseńczyków i poddawał równej krytyce ich działalność.
Echem sporów historyków, są gorejące spory polityków, którzy z lubością wciągają na swe sztandary Chrystusa. Jedni próbują uczynić z niego swego wodza, a nawet króla, drudzy stawiając Go w swej opozycji starają się wybić się na Jego negacji. Jedni i drudzy wykazują przy tym równie wielką gorliwość co niezrozumienie zdania jakie Jezus wygłosił na koniec swego procesu wydany przez swych braci rzymskiemu prokuratorowi. Wciskanie Jezusowi Nazarejczykowi jednej czy drugiej legitymacji partyjnej, jest prostą kontynuacją starań garstki wydawałoby się pobożnych, patriotycznie nastawionych Żydów, którzy w imię ocalenia wątpliwego pokoju dla czerpiących z niego korzyści, ogłuchli i oślepli na wypełniające się na ich oczach proroctwa, doprowadzili do skazania człowieka, którego przyjścia mieli być heroldami.
LITOSTRATOS
Z ciasnego więzienia w podziemiach pałacu arcykapłana, Jezus został przeprowadzony do znajdującej się w bezpośrednim sąsiedztwie ze świątynią twierdzy Antonina, prawdopodobnego miejsca przebywania w tym czasie Prokuratora Jerozolimy Poncjusza Piłata, opisywanego jako rozczarowanego swą karierą, okrutnika. Poczucie niespełnienia prokuratora wydaje się jak najbardziej uzasadnione. Z perspektywy Rzymu Judea znajdowała się na końcu znanego wówczas świata. Nie posiadała bogactw naturalnych, żyznej ziemi, a jej mieszkańcy ze specyficzną religią, co chwila wzniecali bunty, których tłumienie nie było dość spektakularne, by podnosić prestiż zarządcy. Zapewne gdyby nie znaczenie strategiczne tego skrawka pustyni, nikomu nie chciałoby się go okupować. Biorąc pod uwagą obowiązujące wówczas normy zachowań, to jakkolwiek to brzmi dziś, trudno posądzać Piłata o szczególne okrucieństwo. Nie wyróżniał się też szczególną przenikliwością, czy przebiegłością. Rzymski urzędnik, wywiązujący się z powierzonego zadania pilnowania porządku, za pomocą kilku tysięcy zdolnych do wszystkiego, pozbawionych empatii zawodowych żołnierzy, rozumiejących zasadę, że siła tkwi w żelaznej dyscyplinie. Tak jak w innych częściach będącego u szczytu potęgi imperium budzili strach i gniew jednocześnie.
Szczególny charakter rozmowy z Jezusem wynikał nie z jego win, ale czasu. Święto Paschy ustanowione na pamiątkę zwycięskiego wyjścia Izraelitów z egipskiej niewoli, wprawiało tysiące przybyłych do Jerozolimy pobożnych Żydów w stan religijno-narodowej ekstazy. Zapach krwi zabijanych setkami zwierząt sprawiał, że wystarczała iskra by wzniecić kolejny bunt, którego tłumienia wcale nie było proste. Trudną sytuację namiestnika mieli zamiar wykorzystać przedstawiciele sanhedrynu, pozbawionego prawa do wydawania wyroku śmierci za bluźnierstwo. Bluźnierstwo przeciw lokalnemu Bogu, nie było też karane przez Rzymian, stąd zarzuty jakie zostały postawione Jezusowi, obejmowały podburzanie do powstania, podważanie władzy cesarza i dążenie do wyzwolenia się spod jego władzy. Każde z tych przestępstw było karane śmiercią, jednak ich dowiedzenie okazało się trudne. Piłat nie znając rzeczywistej siły zwolenników Jezusa, z braku przekonujących dowodów, skazuje go na ubiczowanie, ale pod naciskiem, a nawet szantażem ze strony arcykapłanów, ostatecznie ustępuje i wydaje wyrok. Nie jest do niego przekonany i do ostatniej chwili będzie próbował go zmienić. Pretekstem ma być tradycja uwolnienia jednego z więźniów z okazji święta Paschy. Piłat, którym szarpią wątpliwości, przypisywane snom małżonki, nie okazuje się silnym charakterem. Nie potrafi przeciwstawić się kapłanom, ale próbuje wykorzystać tłum, któremu proponuje uwolnienie jednego z dwóch skazanych. Zestawia zatem Jezusa z zwykłym rzezimieszkiem Barabaszem, który czasami opisywany jest jako zelota, zarzucający Chrystusowi bierność. Wątpliwości prokuratora każą odrzeć z romantyczności Barabasza. Piłat wydaje się szukać bezpiecznego wyjścia z sytuacji i raczej realizuje bezwiednie starotestamentowe proroctwa. Jest kolejny raz uprzedzony przez kapłanów, zręcznie kierujących tłumem, który ostatecznie potwierdza wyrok.
Via Doloroso
Już kiedy pierwszy raz zmieszany, przemierzyłem Via Dolorosa w Jerozolimie odczuwałem coś w rodzaju ulgi, że nie jest ona ani wyłożona złotem, wysadzona szlachetnymi kamieniami, ani nawet dobrze oznaczona, przez bez przewodnika bardzo trudna do bezbłędnego przejścia. Potem już zawsze cieszyłem się, że wiedzie ciasnymi uliczkami bazaru, że rozmyślaniom o męce Chrystusa towarzyszy gwar ludzi, którzy obok grają w kości, sprzedają pamiątki, ubrania, kawę, wodę. Że wciąż jestem potrącany, zaczepiany, nagabywany, popychany. Że obok mnie przybysza z innego świata toczy się normalne życie, powietrze wypełniają miejscowe aromaty, mieszają się języki. Ludzie kochają, bawią się, robią interesy, mają swoje duże i małe problemy. A ja i moi towarzysze jesteśmy ze swą modlitwą tylko jednym z wielu elementów tego życia.
Ilość zmiennych jakie towarzyszą każdemu jej przejściu, sprawia, że nie można pokonać Via Dolorosy dwa razy tak samo. Troskliwie zapamiętane intencje, prośby rodziny i znajomych mieszają się, a ułożona hierarchia rozpada się i buduje się na nowo. Znaczenie nabierają ledwie zauważalne szczegóły, a generalia otrzymują rolę tła. Można ją przejść bez zaznaczania stacji, bez słowa wyuczonej modlitwy, by na koniec stwierdzić, że przeżyło się coś niezwykłego. Niezależnie, który raz nie da się jej przejść obojętnie. Ileż to razy z ust ludzi, z którymi przyjeżdżałem do Jerozolimy, albo osób kompletnie przypadkowych, odkrywających we mnie słuchacza, słyszałem słowa zawodu. Jak to? To jest droga, którą szedł Chrystus? To nie tak miało być! Konfrontacja wyobrażeń i rzeczywistości okazuje się dla wielu szokująca, ale zawsze na pytanie czy chciałbyś by wyglądała inaczej, odpowiedź brzmi. Nie. Choć w pył rozpadają się wyobrażenia, to każdy kto przeszedł te 660 metrów od dziedzińca szkoły Omara, do kaplicy Grobu, stwierdza, że w żadnym wypadku nie może być inaczej, niż jest. A przecież ta trasa ledwie łączy wyznaczone przez naukę i tradycję miejsca. Przez dwa tysiące lat miasto było, burzone, przebudowywane, modernizowane, więc siłą rzeczy uliczki, którymi stąpał Chrystus nie mogły się zachować. Idąc od stacji do stacji, w większości wyznaczonych przez tradycję, a nie historycznie potwierdzone źródła, nie przychodzi pokusa przenoszenia się w czasy Jezusa z Nazaretu. Przeciskamy się wąskimi uliczkami, potrącani, nagabywani, rozpraszani, przepędzani, a nawet wyklinani w nieznanych językach, idąc nie śladami, ale w ślad za Chrystusem. Chrystusem jak najbardziej nam współczesnym, niemalże realnym. Nie my dźwigamy przywiezione tu grzechy, intencje, prośby, ale On idąc przed nami wlecze je na swoich barkach.
Te kilkaset metrów wyznaczonych przez ledwie zaznaczone punkty, zwane stacjami, pod którymi grupki pielgrzymów przyciśnięte do ściany szepczą modlitwy we wszystkich językach, zagłuszane przez przekupniów, muezina, podkreślającego do kogo należy dziś ta ziemia, pełne zapachów przypraw i wonności, przez swą skromność, sprawia, że słowo droga, ma na zawsze inne znaczenie.
Golgota
Ziemia Święta zdaje się specjalizować w zaskoczeniach i rozczarowaniach Golgota – boska barykada w wojnie dobra ze złem jest jednym z takich miejsc. Literatura i filmy budują w nas wyobrażenie spektakularnej śmierci Zbawcy wszystkich ludzkich grzechów. Wielkie grzechy, wielka ofiara, wielkie widowisko. A tymczasem Chrystus nie wlecze swego narzędzia kaźni na wzgórze dominujące nad Miastem Pokoju, lecz na kawałek skały sterczącej ledwie kilka metrów nad poziom gruntu. Bóg składa najwyższą ofiarę za grzechy swych dzieci w miejscu niemalże ustronnym, w sposób najbardziej bolesny i hańbiący. Jej świadkami mogła być faktycznie garstka widzów. Kobiety, jeden uczeń, pluton egzekucyjny, pewnie ktoś ze świątyni, może paru gapiów. Nie za wielu, ale tyle było tam miejsca. Może jeszcze ktoś z murów miasta, którego dziesiątki tysięcy mieszkańców i kilka razy tyle gości miało inne zajęcie. Wszakże było Święto Paschy. Ostatnie zakupy, przygotowania, kąpiel. To było ważniejsze od śmierci Rabbiego z Nazaretu. Czy z Nazaretu mogło pochodzić coś dobrego, wartościowego? Żydzi czwartej dekady naszej ery są dowodem, że ludzie nawet jeśli bardzo pragną, czekają, nie szczędzą zabiegów, by nie przegapić, ba posługują się przepowiedniami, proroctwami, a obecnie najnowocześniejszą technologią, to i tak musimy się pogodzić z tym co dzieje się pomimo wszystko.
Wspinając się na po kilkunastu krętych schodach w Bazylice Grobu Pańskiego czasami słychać czyjś szept zdziwienia. Taki sam jak w małej ciasnej grocie w Betlejem. Syn Boży rodzi się i umiera w miejscach i okolicznościach po ludzku nie przystających Jego wielkości. Betlejem i Golgota. Początek i koniec. Chrystus rodzi się i umiera by przeżyć to co ludzkie i odkupić to w ludziach słabe, złe. Wybiera koniec ówczesnego świata, nieletnią matkę, którą można posądzić o zdradę starszego męża. Rodzi się i dorasta w biednej rodzinie, uczy się, pracuje, by w końcu zrealizować to po co pojawił się na ziemi. Nie idzie do władców, arystokratów, kupców, kapłanów, pisarzy, ale do tych najbiedniejszych. Niewolników, rolników, rybaków, chorych. Mówi ich językiem. Burzy również i ich oczekiwania. Nie przynosi bogactwa, luksów, pomsty, zdrowia i wiecznej zabawy. Przynosi słowo, wsparte kilkudziesięcioma opisanymi cudami. Słowem, swoim życiem oraz śmiercią mówi do nas Moje królestwo nie jest z tego świata.
Nie umiera na oczach milionów, tak by wstrząsnąć ich sumieniami. Tak jak żył i zapraszał, proponował, tak umiera by nikogo do niczego nie zmuszać, choć przecież ma do tego moc. Ale byłoby to wbrew Jego planowi na życie każdego człowieka. Jego śmierć, tak jak życie stało się potwierdzeniem bezgranicznej miłości Boga, który dał ludziom wolną wolę. Wolność wyboru pomiędzy Nim, a tym co ludzku łatwiejsze. To miłość sprawia, że Bóg umierając w samotności w najgorszy możliwy sposób, ściera grzechy, także tych, którzy Go odrzucają.
Krzyż
Gdzieś przeczytałem, że na świecie są setki gwoździ, którymi przybito Jezusa i jeszcze większa liczba szczap samego narzędzia tej zbrodni. Kiedyś zadawałem sobie pytanie, czemu nie próbuje się wyłuskać autentyków i uczynić z nich nazwijmy to super-relikwii. Taka całkiem naturalna, ludzka myśl. Uporządkować, oddzielić ziarno od plew, żeby oddać cześć temu co autentyczne, a rzeczy pozorne wyrzucić na śmietnik. Pewnie byłbym nadal taki pryncypialny, gdyby nie pielgrzymka do Ziemi Świętej.
Z perspektywy Europejczyka wychowanego w świecie, gdzie wszystko ma swoje miejsce i czas, gdzie serce musi być z lewej strony, a rozum musi pojąc, by dać wiarę, rzeczywiście istnieje potrzeba porządkowania. To dla nas stworzono fantastyczną makietę Jerozolimy z czasów Jezusa, gdzie zdumieni odszukujemy Golgotę jako skałkę niemalże, co burzy wyobrażenia zbudowane na amerykańskich i włoskich superprodukcjach kinowych. Wzgórze czaszki nie dominuje nad miastem, a Jezus umierając nie patrzył na tłumy, bo pod krzyżem było miejsce na ledwie garstkę świadków.
Odnajdując to miejsce we współczesnej przestrzeni przeżywamy następny szok. Pod kopułą Bazyli Grobu Pańskiego nie ma makiety Golgoty i Grobu w skali jeden do jednego, ale chaotycznie zabudowana i podzielona pomiędzy wyznania przestrzeń. Wejście na miejsce Ukrzyżowania to pokonanie jednego piętra ponad posadzkę, a grób oddalony jest o dwadzieścia kilka metrów. Po chwili, wszystko wydaje się naturalne, normalne, nie podlegające ocenie rozumu, a dające ogarnąć się sercem.
Schodząc do starej cysterny, w której wśród śmieci wyrzucanych przez blisko trzy wieki święta Helena odnalazła trzy krzyże, nie zadajemy sobie pytania o to jak to możliwe, że przez trzy wieki udało się tej relikwii przetrwać. Snuta na dnie cysterny - teraz wielkiej kaplicy - opowieść o śmiertelnie chorej kobiecie, która została cudownie ocalona poprzez dotknięcie tego właściwego z drzew, nie budzi wątpliwości. Całując kamień namaszczenia, a raczej nakrywającą go płytę, szukając dna zagłębienia w które miano wstawić krzyż, czy też wciskając się ciasnego wnętrza kaplicy Grobu Pańskiego, gdzie przez kilkadziesiąt godzin spoczywało martwe ciało Chrystusa, doznajemy swoistego objawienia. Z tej perspektywy nasza europejska mania porządkowania czasoprzestrzeni wydaje się śmieszna. Tu gdzie faktycznie wszystko się dokonało, przestaje mieć znaczenie czy krzyż stał w tym, czy w oddalonym o 5 metrów drugim miejscu. Czy drzazga, którą przechowuje się w moim parafialnym kościele pochodzi z cysterny koło Golgoty, a jeśli nawet, czy to jest autentyk, czy falsyfikat.
Kamień namaszczenia
Kilka metrów za progiem podłogę Bazyliki Grobu Pańskiego pokrywa płyta z różowego marmuru. To według tradycji położono i namaszczono zdjęte z krzyża przez garstkę przyjaciół martwe ciało Chrystusa. Ktoś powie znowu ta tradycja. Zada pytanie, dlaczego nie mówi się, to tu w tym miejscu. W takim miejscu nie może być pomyłki. Tak myśli Europejczyk - racjonalista, który musi na wszystko mieć papier. Dowód.
Kiedy się przemierzy drogę od dziedzińca szkoły Omara, do szczytu małego wzgórka jakim okazuje się Golgota. Kiedy wszystkie dziecinne i filmowe imaginacje rozwieją się jak mgła, wtedy w serca pielgrzyma nie wypełnia pustka, a rozum nie krzyczy ta cała wiara to jakiś koszmarny sen. Serce i rozum walczące o palmę pierwszeństwa zaczynają z sobą współpracować. Klękając przy płycie która wyznacza miejsce namaszczenia przestaje mieć znaczenie, czy dokładnie wyznacza ona miejsce. Rozum mówi, skoro Go ukrzyżowano, to przecież trzeba było zdjąć ciało, położyć, obmyć i zgodnie z obyczajem namaścić. Nie było za wiele czasu, więc uczyniono to pobieżnie. Gdzie jest to miejsce? Pięć metrów, w tą czy tamtą? A jakie ma to znaczenie w obliczu śmierci i dalszych wydarzeń? Czy ktoś wtedy myślał o zostawianiu znaczków dla potomnych? A do czego nam dziś ta wiedza jest potrzebna? Skała będzie czynić cuda?
Przyglądam się ludziom, którzy całują nabożnie płytę. Przeważają wierni z kościołów wschodu. Kładą na kamieniu kawałki białego płótna, które potem posłużą do przykrycia doczesnych szczątków ich najbliższych. Czy jeśliby ciało Chrystusa leżało 2 metry dalej, te setki tysięcy płaszczenic jakie dotknęły tego miejsca, straciłyby swe znaczenie, bo przecież nie moc? Rozum nie protestuje, gdy serce podpowiada, by choć na chwilę dotknąć kamienia, zmówić modlitwę, położyć dewocjonalia i poprosić kapłana o formułę poświęcenia. Nie ma rozterki, ani rozczarowania. Gdzieś tu dokonało się coś dla jednych bardzo, dla drugich odrobinę mniej ważnego. W obliczu faktów wiary, które nie podlegają rozumowej ocenie, czas i miejsce stają się względne. Zaczynam rozumieć powody dla jakich Żydzi traktują czas i przestrzeń nie jako dane obiektywne. Tu w Ziemi Świętej czas nie biegnie linowo i jednostajnie. Przestrzeń nie ma mniej ani więcej wymiarów. Ma tyle ile akurat potrzeba. Wydarzenie się zdarzają wtedy kiedy zdarzyć się mają, a ich następstwo przyczynowo – skutkowe, tak ważne dla Europejczyka, tylko utrudnia pojęcie, że to Bóg jest Panem wszechrzeczy, a Jego logika nie musi odpowiadać ludzkiej. traktują czas i przestrzeń w dziejach
Grób
Tak naprawdę to miejsce gdzie Józef z Arymatei miał swój grób wyznaczyła … tradycja. Naukowcy wiodą spór, czy zdjęte pośpiesznie z krzyża ciało Jezusa z Nazaretu, spoczęło w miejscu zwanym Kaplicą Grobu Pańskiego, czy też właściwszym są odkryte kilkanaście metrów dalej za ścianą Bazyliki autentyczne groby z ossuariami, a może rację miał brytyjski generał Charles Gordon, który błądząc po Jerozolimie znalazł Wzgórze Czaszki w okolicach … Górze Oliwnej. Protestanci uważają, że to faktyczne miejsce Grobu Pańskiego. Po raz kolejny pielgrzymi przekonują się, że w Ziemi Świętej ponad czas i miejsce wyrasta wiara. Czym bowiem wytłumaczyć mało znany w zachodniej Europie cud wielkosobotniego ognia? Co roku w Wielką sobotę z zaplombowanej wcześniej Kaplicy Grobu Pańskiego, gdzie muzułmańscy strażnicy wygaszają wszystkie świece wychodzi z zapalonymi w niezrozumiały, cudowny sposób świecami. Wynoszony ogień nie parzy, ma niebieskawą poświatę, a czasami pojawia się w Bazylice poza kaplicą.
Kaplica Grobu znajduje się dokładnie pod widoczną na panoramie Jerozolimy kopułą. Składa się z dwóch komór. Pierwsza nazwana jest kaplicą Anioła i stanowi przedsionek do właściwego Grobu. Ciasnej komory z marmurową półką przykrywającą kamień, na którym spoczęło ciało Chrystusa i z którego powstało na nowo do życia. Niekończąca się kolejka pielgrzymów oraz strażnicy nie pozwalają na długą medytację. Dla odważnych i rozważnych rozwiązaniem jest pozostanie w bazylice na noc. Taka noc w oświetlonym kilkoma świecami miejscu śmierci i zmartwychwstania Syna Bożego, jest niesamowicie głębokim nie dającym się opisać przeżyciem.
Kaplica jest też smutnym dowodem konfliktu pomiędzy chrześcijanami wiodącymi spór o prymat w zarządzaniu miejscem skąd wywodzi się nasza religia. Uszkodzona przez trzęsienie ziemi od wieków jest obudowana podtrzymującymi ją rusztowaniami. Niestety dalszy remont uniemożliwia brak porozumienia, kto i w jakim zakresie ma wykonać pracę. Bynajmniej nie chodzi o brak funduszy czy chęci, których wszystkie strony mają w nadmiarze.
Tuż po 20 stej wnętrze Bazyliki Grobu Pańskiego zaczynają wypełniać odgłosy, regularnych uderzeń drewnianych pałek o kamienną posadzkę. Pielgrzymi przyciszają głosy, powoli przeciskają się przez stopniowo zamykane drewniane wrota. Systematycznie wygaszane są kolejne światła, a na kilka minut przed rytualnym zamknięciem na noc, świątynię rozświetlają nieliczne świece i wpadający z dziedzińca snop sztucznego światła. W końcu tuż przed dwudziestą pierwszą odrzwia zostają zatrzaśnięte, stare kłódki zamknięte, drabiny wciągnięta do wnętrza. Pielgrzymi robią ostatnie zdjęcia portalu i wymykają się jednym z dwóch wyjść z dziedzińca.
Codziennie przez prawie 8 godzin miejsce ukrzyżowania, śmierci i złożenia do Grobu Jezusa z Nazaretu wypełni przejmująca cisza i ciemność. Każdy ruch, szmer, błysk, jakie je zakłócą będzie przyspieszał bicie serc, tych którzy postanowili pozostać wewnątrz. Zbici w małą grupkę wokół drżącego płomienia świecy, przeniosą się w czasie i przestrzeni do małej salki na górce gościnnego pokoju, który dwa tysiące lat temu trzynastu mężczyzn wypełniło, by w radości przerwanej drobnym incydentem, spełnić stary obyczaj i stworzyć nowy. Ledwie w dobę ta radosna kompania wiedziona przez wspaniałego rabbiego, przemieni się w garstkę porażonych wydarzeniami ludzi. Zamkną się przed światem, który wyda się im wrogi i czyhający na ich jedyny skarb, jaki posiadali, życie. Nie mieli odwagi by stawić mu czoła, by stać się bohaterami. Znów byli tylko rybakami, pasterzami, urzędnikami. Biednymi i pozbawionymi nadziei, że w ich nędznym życiu może się coś zmienić. Drżącymi z lęku o to stanie się za chwilę, unikającymi myśli o wzięciu na powrót odpowiedzialności za swe życie.
Jezus. Jak bardzo zmienił ich życie. Z nim byli szczęśliwi, ważni i odważni. Ludzie ich doceniali, przynosili jedzenie i picie, prosili o modlitwę, o wstawiennictwo. Podróżując poznawali miejsca, o których wcześniej tylko słyszeli. Jezus. Zapraszając do swej kompanii docenił ich. Podniósł wartość w czach innych, ale i ich samych. Lecz kiedy Go zabrakło, na powrót poczuli się nikim. Jeśli uda im się ujść z życiem, jeśli nie oskarżą ich o spiskowanie z Jezusem, a przez to nie skażą na podobny Jemu los, trzeba będzie wrócić do domów, by wśród wyrzutów i kpin najbliższych, podjąć dawne zajęcia. Na powrót stać się nieważnymi, wyglądającymi z drżeniem następnego dnia, ze smutkiem odnotowującymi przemijanie czasu i zadającymi sobie pytanie: po co to wszystko. Co wart jest życie, w którym marzenia, rozpalają ból rozczarowania. Gdy trzeba uważać co się komu mówi, nisko pochylać kark przed silniejszymi, dawać się poniżać dla kromki chleba.
W oczekiwaniu na światło świtu, które zapowie rychłe otwarcie drzwi świątyni łatwo o pytanie uczniów. A co jeśli Jezus był tylko człowiekiem. Czy jeśli wybiegniemy na świat, by zdobyć go dla siebie na własność, gdy zegniemy przed nami każdy kark, zaznamy każdej ziemskiej przyjemności, zaspokoimy każdą żądzę, to nas spełni, określi naszą ludzkość, da nam ukojenie, przyniesie odpowiedź, na pytanie i co dalej? Sprawi, że nasze serca co noc nie będą bić przepełnione lękiem?
GS [ja]
_________________________________________________________________________________
Przez całe wakacje Regionalny Portal Informacyjny podlasie24.pl wspólnie z Katolickim Radiem Podlasie będzie zachęcał Państwa do odwiedzenia różnych ciekawych miejsc turystycznych. W specjalnym serwisie portalu a w radiu w audycji RADIOWE PODRÓŻE MAŁE I DUŻE pracownicy Katolickiego Radia Podlasie i portalu podlasie24.pl będą polecać takie miejsca w naszym regionie, w Polsce i za granicą. Znajdą tam Państwo opisy, zdjęcia i pliki dźwiękowe, które zostały wyemitowane na antenie Radia Podlasie.
Będziemy m.in. w polskich, słowackich a nawet rumuńskich górach, będziemy nad polskim morzem ale także na plażach we Włoszech i nawet Australii, zaproponujemy ciekawe wycieczki dla starszych osób i rodzin z małymi dziećmi, opowiemy także o interesujących miejscach w naszej okolicy. Zapraszamy do śledzenia informacji, które codziennie będą pojawiać się w serwisie RADIOWE PODRÓŻE MAŁE I DUŻE.
W związku z tym mamy także dla Was propozycję. Jeśli spędziliście wyjątkowo urlop, byliście w ciekawym miejscu, przyślijcie do nas zdjęcia, informacje o tym miejscu i uzasadnienie dlaczego warto tam pojechać. My postaramy się waszą propozycję opublikować na stronie portalu podlasie24.pl w zakładce RADIOWE PODRÓŻE MAŁE I DUŻE.
Piszcie do nas na adres portal@radiopodlasie.pl
Zapraszamy
Redakcja Portalu.