Iść tam, gdzie są ludzie
Paneliści zgodzili się co do tego, że internet jest odpowiednikiem starożytnego areopagu i choć jest tam wiele treści mało wartościowych, to jest to miejsce, w którym trzeba być. Po prostu dlatego, że są tam już prawie wszyscy. – Jezus kazał nam iść i głosić na krańce świata. A krańce świata to dziś internet. To stosunkowo nowa przestrzeń, ale skoro jest, to trzeba ją zagospodarować – dodał Marek Chełkowski. – W internecie mieści się wszystko. Uważajmy więc, by w zalewie treści nie zgubić tego co najważniejsze. Trzeba się zastanowić wcześniej: co chcemy tam robić, co i jak mamy mówić, by ludzie chcieli słuchać – przestrzegła Agata Rujner. Zgodził się z tym ks. Marek Weresa: – Benedykt XVI wskazywał, by nie rozmiękczać bożej prawdy za polubienia i popularność.
Świadczenie a prywatność
Sporo miejsca poświęcono dawaniu w sieci osobistego świadectwa. Marek Chełkowski mówił, że zasadniczo stawia na przekaz pozytywny, ale kiedy dzielił się trudnościami, odbiorcy zareagowali bardzo żywo i dziękowali, bo doświadczali czegoś podobnego i takie akurat świadectwo było dla nich budujące. Nie uważa jednak, że trzeba całkowicie rezygnować ze swojej prywatności. Kwestia ta stanęła również podczas późniejszych pytań od publiczności. Zwrócono wtedy uwagę, że przesłodzony przekaz „Jezus Cię kocha i wszystko jest super” nie będzie przekonujący ani pomocny dla ludzi doświadczających trudności i kryzysów.
Licznik nie powie całej prawdy
Bardzo interesującym wątkiem był pomiar skuteczności. Internet jest miejscem, gdzie pełno jest liczników: widzów, wyświetleń, lajków itd. Zdaniem Agaty Rujner walka o jak największą widownię może być pułapką: – Miarą naszego sukcesu nie jest to, ile osób nas ogląda. Kilka lat temu mierzono zasięgi dziesięciu najpopularniejszych w sieci duchownych. Dziś kilku jest już suspendowanych… – Czy ważne są tylko lajki? Czy bardziej liczy się 200 tys. obserwujących, czy ten jeden, który dzięki naszemu przekazowi się wyspowiada – dorzucił ks. Broński. Marek Chełkowski podkreślił, że media społecznościowe są po to, by tworzyć społeczności, ale trochę czym innym jest publiczny profil, a czym innym indywidualne relacje. Ks. Weresa zgodził się, że działalność w sieci powinna prowadzić ludzi do żywej wspólnoty. Do tego trzeba jednak nie tylko publikowania własnego przekazu, ale i odpowiadania na to, co piszą i o co pytają odbiorcy.
Co robić z hejtem
W tym miejscu stanęła kwestia reakcji na internetowy hejt. Chrześcijański przekaz działa na wielu jak płachta na byka, a kąśliwych lub wręcz nienawistnych komentarzy nie brakuje. Jak sobie z tym radzą doświadczeni katoliccy influencerzy? – Wiem w co i dlaczego wierzę. Takie utwierdzenie sprawia, że hejt nie musi mnie ruszać. Jezus zapowiadał, że głosicielom Dobrej Nowiny lekko nie będzie – odpowiedział Marek Chełkowski. Agata Rujner mówiła z kolei, że wielką pomocą jest grono zaufanych przyjaciół: – Jeśli oni wytkną mi, że gwiazdorzę, to się tym przejmę i coś zmienię. Natomiast hejt świadczy głównie o hejtujących. – Dla mnie hejt to wezwanie, żeby wnosić w świat coś pozytywnego. Nawet nie od razu wiarę, ale prawdę i dobro – powiedział ks. Weresa.
Tylko i aż narzędzie
W konkluzjach debaty wybrzmiało przekonanie, że „Duch wieje kędy chce” i może udzielać łask nawet odbiorcom kanałów ewangelizacyjnych czy widzom transmisji spotkań modlitewnych. Zasadniczo jednak internet jest dla chrześcijan narzędziem do tego, by doprowadzić ludzi do spotkania z kochającym Bogiem w modlitwie i sakramentach. Takiego spotkania sieć nie zastąpi, ono może tylko osobiste.
GALERIA ZDJĘĆ
AB [ja]