Miało być szczerze, autentycznie jak w życiu i tak jest. Film rozpoczyna krótka historia tego miejsca i ukazanie panoramy Medjugorje z lotu ptaka. Reżyser w swojej produkcji postawił na dużą improwizację. Widz ma wrażenie, że ogląda relację na żywo z Medjugorje, jakby w tej właśnie chwili, ludzie żywo gestykulując, ze łzami w oczach opowiadali swoje świadectwa. Siedząc przed ekranem kinowym, patrzymy i widzimy ludzi, których faktycznie spotkało wielkie szczęście i jakoś samoistnie robi się cieplej na sercu. Nie ma tutaj aktorów. Nikt nie gra głównej roli, bo w żadne role nikt tu nie wchodzi. Są za to ludzie ze swoimi problemami, radościami, zwątpieniami i nawróceniami. Może dlatego tak łatwo od razu się utożsamić z osobami na ekranie. Bo kto z nas na co dzień nie ma myśli, że „mi to już się nie może nic dobrego przytrafić, nie mam siły”? Lektor w filmie kilka razy podkreśla, że dla Boga nieważne jest ile tych kryzysów będzie. Każdy z nas ma do nich prawo i nie przekreśla to umacniania wiary.
„Wszystko jest po coś”- pada w filmie. Widzimy często tylko jedną stronę sytuacji. Choroba, rozstanie, śmierć bliskiej osoby to trudne doświadczenia. Sprawiają ból i pustkę w sercu. Nie widzimy jednak tej drugiej strony. Film właśnie o tym mówi. Choroba uczy nas doceniać życie. Zdrowi, pełni sił często nie doceniamy jak wiele mamy, tracąc to, chcemy jak najszybciej wrócić do zdrowia. Wtedy okazuje się jak wiele mieliśmy. Każde rozstanie to koniec jakiegoś etapu naszego życia, ale też rozpoczęcie drugiego. Nawet jeśli w danej chwili nam się wydaje, że nic już nas nie czeka w życiu. W świadectwa ludzi reżyser wplata podzieloną na kilka części rozmowę z księdzem na temat fenomenu Medjugorje i tego jak kościół podchodzi do tego miejsca. Zmieniający się szybko rozmówcy, co prawda budują dynamikę akcji, ale przez to może się zdawać, że film jest nieco chaotyczny. Wszystko jednak sprowadza się do tego, że każda z tych osób jest ze sobą powiązania i to nawet nie Medjugorje je połączyło, a poszukiwania wiary.
Dokument pokazuje, że jako ludzie mamy prawo błądzić, co nie świadczy o tym, że jesteśmy z tego powodu przegrani. Świadectwa ludzi przedstawione w „Medjugorje” potwierdzają tezę, że wszystko w życiu jest po coś. Po kilku niepowodzeniach często odpuszczamy, wątpimy. Małe dziecko, gdy uczy się chodzić upada na ziemię kilkanaście razy w ciągu dnia, ale czy to znaczy, że przegrywa? Nie, uczy się chodzić. Podobnie my. Każde nasze upadki są po to byśmy za jakiś czas stanęli na nogi, świadomi tego po co żyjemy i jak wiele mamy. Nie oszukujmy się, żaden film, nie odzwierciedli tak głębokich emocji jak: wiara, nadzieja i miłość. Po prostu to niemożliwe. Brakuje odpowiednich określeń. Trzeba przyjąć, że są rzeczy, których nie ma szans opisać słowami.
W filmie główną rolę nie gra jednak Medjugorje, ale ludzie i ich świadectwa. Każda opowieść to inna historia człowieka, który doświadczył w sercu, jak wiele daje wiara. Nie chce celowo używać słowa cud. Tutaj cudem jest to, co zachodzi w nas samych, przemiana jakiej nie da się wytłumaczyć. Film pokazuje autentyczne relacje osób, które podczas swojej ścieżki życia, odnalazły nie tylko drogę do Boga i swojej wiary, ale też do siebie. Szczere rozmowy z ludźmi na temat ich świadectw, wywołują silne emocje w widzu. Oni podobnie jak my, mają zwątpienia, doświadczają bólu, bezsensu życia. Mimo tych wszystkich zwątpień, braku nadziei, ich relacje pokazują, że można na nową znaleźć w sobie wiarę. Film nie wskazuje na Medjugorje jako na miejsce cudów, ale pokazuje, że wyprawy do tego miejsca mogą pomóc odnaleźć nam wiarę i siłę na te cuda. Człowiek często zapomina, że nigdy nie jest sam, choć często się tak czuje. Zawsze możemy liczyć na wsparcie Boga, Matki Bożej. Szukamy wskazówek, ale nie zawsze są one tak widoczne jak byśmy chcieli. Szukamy logiką, a nie własnym sercem. I to jest właśnie fenomenem Medjugorje. To miejsce otwiera serca ludzi na wiarę i miłość. Tak naprawdę, nie jest ważne, że nie byliśmy tam .Takie Medjugorje może tak naprawdę odnaleźć każdy z nas…w sobie.
Katarzyna Chacińska
